English

Skromne, a złote. Kino Alaina Tannera okiem Anity Piotrowskiej

1/08/24
Jonasz skończy 25 lat w roku 2000, reż. Alain Tanner
Festiwalowe filmy w dolnośląskich kinach: pokazy już w ten weekend Między biegunami – rozmowa z Luną Carmoon, reżyserką „Skarbów”

Nie wszystko złoto, co się świeci – to powiedzenie idealnie podsumowuje kino Alaina Tannera, który zdrapuje pozłacaną fasadę szwajcarskiego społeczeństwa (a nawet szerzej: zachodniego społeczeństwa  w ogóle).

Jego filmy obnażają paradoksy kapitalizmu, ukazują mankamenty relacji zbudowanych na (jakże kruchym i niestabilnym) fundamencie pieniądza, rozsadzają ciasne ramy schematów „ułożonej cywilizacji”. Wszystko zaś z charakterystycznym humorem i bystrym umysłem. To prawda, nie wszystko złoto, co się świeci, ale kino Tannera rzeczywiście jest złote. Zresztą – przeczytajcie tekst Anity Piotrowskiej dla „Tygodnika Powszechnego”. To jak prawdziwa wyprawa do filmoznawczego jubilera.

A kiedy już przeczytacie, to koniecznie obejrzyjcie dzieła Tannera zgromadzone w retrospektywie szwajcarskiego mistrza. Online możecie upolować filmy: Centrum świata, Jonasz skończy 25 lat w roku 2000, Messidor, Salamandra.


Nic tak łatwo nie starzeje się w kinie, jak „nowe fale”. Bywa jednak, że odkrywany czy odpomniany twórca ongiś nowofalowy zaczyna rezonować w zupełnie innej czasoprzestrzeni. To właśnie przypadek Alaina Tannera. Ponad pół wieku temu szwajcarski scenarzysta i reżyser pokazywał to, co nad Wisłą, również w kinie, dopiero poszukuje swojego języka: „społeczeństwo zmęczenia” i próby dezercji z niego. Tyleż desperackie, co naiwne i do końca niemożliwe.

Wiadomo, że życie zawsze jest gdzie indziej. Toteż u Tannera uciekają wszyscy – syci przedsiębiorcy, idealistyczni studenci, zbuntowane dziewczyny, mężczyźni ustabilizowani domowo i zawodowo… Ktoś powie: ot, fanaberie pierwszego świata, co w przypadku Szwajcarii, krainy mlekiem i złotem płynącej, wydać się może szczególnie jaskrawe. Ale dla dzieciaków roku ’68, zwłaszcza w kraju, gdzie kobiety otrzymały prawa wyborcze dopiero trzy lata później, dobrobyt i demokracja musiały znaczyć coś innego niż dla ich ojców. Jednakże Tanner nie wysyła swych bohaterów na barykady. Zazwyczaj są to wyobcowani marzyciele, którzy stają się zakładnikami swojego marzenia. Dlatego czasami bliżej tym filmom do żarliwego gawędziarstwa Erica Rohmera niż do rewolucyjnego sarkazmu Jeana-Luca Godarda.

Takim zakładnikiem jest Pan Dé z pierwszego filmu Charles, martwy lub żywy (1969). Właściciel rodzinnej fabryki zegarków pewnego dnia wypisuje się z systemu i zamieszkuje anonimowo w tanim hotelu żywiąc się sardynkami z puszki i winem. A następnie wprowadza się do poznanego przypadkiem młodego małżeństwa, by na zapadłej wsi prowadzić żywot birbanta i filozofa. Wolności nie odnajdzie. System zaraz upomni się o niego, zresztą nowi przyjaciele okazują się wcale nie aż tak antysystemowi, a syty głodnego nie zrozumie. Z cierpkim dystansem wpuszczona w wahadłowy ruch kamera (znak rozpoznawczy szwajcarskiego twórcy) rejestruje powolny krach mieszczańskiej rebelii.  

Pewnie zawczasu chciałaby tego uniknąć para dwudziestoparoletnich intelektualistów w Powrocie z Afryki (1973). Tak bardzo marzy im się wyprowadzka do Algierii, że on podejmuje pracę fizyczną, wyprzedają swoje rzeczy i żyją na walizkach. Kiedy zaś upragniona podróż nie dochodzi do skutku, zaszywają się w pustym mieszkaniu, przez długi czas udając przed znajomymi, że… są w Afryce. Dookoła rzeczywistość zmienia się i wrze (zimna wojna, antykolonializm, modernizacja, gentryfikacja okolicy), tu zaś, na gruzach egzotycznego marzenia, niedawni buntownicy zaczynają odtwarzać to, przed czym jeszcze chwilę temu bardzo chcieli uciec. W tym skądinąd zabawnym, trochę autotematycznym filmie Tanner dotyka problemów, które nie straciły na aktualności. Jak choćby niesymetryczne migracje między bogatą Północą a biedniejszym Południem, nieusuwalne bariery klasowe, salonowa lewicowość, przywiązanie do tradycyjnych ról w związkach, lęk przed rodzicielstwem. 

Kobiety u Tannera od początku mają głos. I nawet gdy łamią prawo bądź lekceważą panujący obyczaj, mają swój punkt widzenia również w znaczeniu filmowego języka. Na przykład chroniąca swą kruchą niezależność włoska kelnerka w nierównym związku z politykiem z Centrum świata (1974) albo życiowa outsiderka i domniemana kryminalistka z Salamandry (1971). Ta ostatnia na każdym kroku wymyka się dwóm zakochanym w niej aspirującym scenarzystom, z których każdy próbuje opowiedzieć ją po swojemu. Czyli na różne sposoby wykorzystać ją oraz jej historię.

Szczególnie wywrotową siłę ma Messidor (1979), o dwóch nastolatkach na gigancie. Dzieli je wszystko: pochodzenie, temperament, poglądy. Lecz ich bezcelowa odyseja przez niemieckojęzyczną Szwajcarię (Tanner to twórca głównie frankofoński) ma wspólny punkt wyjścia, jakim jest świat uporządkowany, acz pod spodem brutalny, emocjonalnie jałowy i w dużej mierze antykobiecy. Toteż w scenerii niczym z alpejskiej widokówki chętniej kibicuje się chaotycznym uciekinierkom niż tak zwanym porządnym obywatelom. Sam reżyser nie romantyzuje tej eskapady ani też nie próbuje moralizować. Po prostu podąża za swoimi bohaterkami, na dobre i na złe.

Czytaj cały tekst na łamach „Tygodnika Powszechnego”


czytaj także
News Roman Gutek z Nagrodą Miasta Stołecznego Warszawy 1/08/24
News Serdeczność po horyzont. Drogie Osoby Wolontariackie: dziękujemy! 31/07/24
News Co oglądać online? Top 10 Małgorzaty Sadowskiej 31/07/24
Program Najlepsze według Was – top 10 filmów na festiwalu online 2/08/24

Newsletter

OK