Melancholia, smutek, niepokój? Proszę zapakować na wynos. Skandynawowie od lat specjalizują się w przyrządzaniu i eksportowaniu filmów teoretycznie chłodnych, ale jednocześnie buzujących podskórnymi emocjami; prezentujących złożone, trudne tematy, ale diabelsko fascynujących.
O tym, co słychać w najnowszym nordyckim kinie, jak radzi sobie na czerwonych dywanach światowych festiwali i jak to się ma do Waszej sytuacji, Drogie Osoby Nowohoryzontujące, ponownie pisze Sebastian Jakub Konefał – ekspert i znawca nordyckich meandrów kinematografii.
Zanurkujcie więc w tym tekście, a później w programie sekcji Oslo/Reykjavik, która powstała we współpracy z Ministerstwem Funduszy i Polityki Regionalnej, koordynującym w Polsce wykorzystanie Funduszy norweskich i EOG (Europejskiego Obszaru Gospodarczego), pochodzących z Islandii, Norwegii i Liechtensteinu.
Z Oslo do Cannes
Dwa lata temu skandynawskie media euforycznie relacjonowały kulisy „nordyckiej inwazji” na festiwal w Cannes. Doceniono wtedy aż dziewięć filmów produkowanych lub koprodukowanych przez Nordycki Fundusz Filmowy i Telewizyjny (Nordisk Film & TV Fond), w tym trzy w konkursie głównym, dwa w prestiżowej sekcji Un Certain Regard oraz po jednym w Tygodniu Krytyków, Cinéfondation, oraz efemerycznych kategoriach Acid oraz sekcji XR i immersyjnej. Filmom z wikińskiej północy przyznano także inne nagrody, w tym za aktorstwo i scenariusz w głównym konkursie oraz zapewne najgłośniejszą, drugą już Złotą Palmę dla Rubena Östlunda za pokazywany także później w Polsce film W trójkącie (Triangle of Sadness, 2022). Niestety następny festiwal, pod egidą Östlunda nie okazał się zapowiadaną kolejną nordycką ucztą, choć gościł między innymi uhonorowane nagrodą jury ostatnie dzieło Akiego Kaurismäkiego Opadające liście (Kuolleet lehdet, 2022) oraz trzy interesujące krótkie metraże – islandzki Fár Gunnur Martinsdóttir Schlüter, norweskie Tits Eivinda Landsvika, a także duński projekt studencki pt. Norwegian Offspring w reżyserii Marlene Emilie Lyngstad.
Tegoroczna edycja wypada pod względem nagród znów nieco lepiej, przynajmniej gdy przyjrzymy się liczbie wybranych na festiwal filmów nordyckich. Dwa z nich pojawiły się w konkursie głównym. Pierwszy, Dziewczyna z Igłą (Pigen med nålen) Magnusa von Horna to produkcja, z której mogą być także dumni Polacy, bo jej reżyser od lat mieszka i tworzy w naszym kraju. Osadzona w Danii po I Wojnie Światowej mroczna historia została współfinansowana ze środków PISF. Zagraniczni recenzenci w korespondencjach z festiwalu chwalili między innymi znakomite zdjęcia Michała Dymka. Drugim (już niezwiązanym z Polską) obrazem jest zaś głośny Apprentice duńsko-irańskiego reżysera Aliego Abbasiego, którego fabuła koncentruje się na początkach politycznej kariery Donalda Trumpa. Dwa inne filmy pokazano w sekcji Un Certain Regard (w tym jeden – islandzki pt. Jutro o świcie zobaczymy na tegorocznych Nowych Horyzontach), kolejne dwa w Tygodniu Krytyków i po jednym w sekcjach Directors’ Fortnight, Cannes Écrans Juniors oraz konkursie „immersyjnym”.
Jednak ponowną falę medialnego entuzjazmu Nordyków warto nieco ostudzić faktem, że w tym roku nie przyznano im kolejnej Złotej Palmy, a wiele z wymienianych w mediach pozycji to jedynie koprodukcje osób spoza Wspólnoty. Wystarczy wymienić tu takie produkcje jak Nieznany ląd (Land Unknown) – nakręcony w Danii przez urodzonego w Palestynie Mahdiego Fleifela czy obraz indyjskiego twórcy Karana Kandhariego Siostra Północ (Sister Midnight) – współprodukowany ze szwedzkich środków bądź też pokazywany w sekcji Cannes Premiere film Wszyscy kochają Taudę (Everybody Loves Touda) francusko-marokańskiego twórcy Nabila Ayoucha. Na tym tle „transnarodowego rozdrobnienia” szczególnego znaczenia nabiera więc nagroda Złotej Kamery (Caméra d’Or), przyznawana w Cannes od 1978 artystom za najlepszy debiut. W tym roku uhonorowano nią bowiem artystę z Norwegii – Halfdana Ullmanna Tøndela za scenariusz i reżyserię filmu Armand, który zostanie pokazany na tegorocznych Nowych Horyzontach. A jego reżyser to postać nader ciekawa.
Armand, reż. Halfdan Ullmann Tøndel
Armanda zaprezentowano w Cannes we wspominanej już sekcji Un Certain Regard, promującej młodych-zdolnych twórców oraz stawiającej na nowatorskie podejście do sztuki filmowej. To właśnie tu zauważeni zostali między innymi Ali Abbasi, Joachim Trier i Ruben Östlund. Te dwa ostatnie nazwiska będą zresztą zapewne przychodzić na myśl wielu widzom w czasie projekcji nagrodzonego w tym roku w Cannes filmu z Norwegii. Sam zaś reżyser Armanda nie miał zapewne niskiego progu wejścia do branży filmowej, albowiem wywodzi się z rodziny o niebanalnych korzeniach artystycznych. To wnuk Ingmara Bergmana i Liv Ullmann, a także syn popularnej w Norwegii dziennikarki i pisarki Linn Ulmann, który swoim pełnometrażowym debiutem rozbudził nadzieje nordyckich krytyków na artystyczne kontynuowanie schedy po wielkim dziadku. Twórca Armanda nie do końca jednak wydaje się podążać drogą autora Persony (1966) i Tam, gdzie rosną poziomki (Smultronstället, 1957). Nie jest też zupełnym nowicjuszem, bo doskonalił swój warsztat między innymi jako drugi reżyser Thelmy (2017) Joachima Triera, intrygującego kina grozy nagrodzonego na piętnastu międzynarodowych festiwalach, który pokazywano także w naszych kinach. I właśnie z planu tego filmu Halfdan Ullmann Tøndel przechwycił do swojego pełnometrażowego debiutu znaną w Norwegii aktorkę Ellen Dorrit Petersen, wcielającą się tu w rolę Sarah. Z planu dwóch innych filmów Triera do filmu Tøndela trafiła także znakomita Renate Reinsve – intrygująca artystka doceniona już za brawurową rolę w Najgorszym człowieku na świecie (Verdens verste menneske) Triera, za którą otrzymała nagrodę dla najlepszej aktorki na festiwalu w Cannes w 2021 roku.
Reinsve, znana także z takich obrazów jak Oslo 31 sierpnia (Oslo, 31. august, 2011) Joachima Triera czy Witajcie w Norwegii (Welcome to Norway, 2016) Runego Denstada Langlo jest zaś w tym roku wyraźnie na fali wznoszącej, bo oprócz roli w Armandzie ma na swoim koncie ma także występy w pokazywanym na festiwalu w Berlinie filmie science fiction Inny koniec (Another End, 2024, w reż. Piero Messiny i z udziałem Gaela Garcíi Bernala) oraz w serialu Apple TV Uznany za niewinnego (Presumed Innocent, 2024) z Jakem Gyllenhaalem i Ruth Neggą. W produkcji są już też kolejne trzy projekty z udziałem Reinsve, w tym najnowsze dzieło Joachima Triera. Sam zaś scenariusz Armanda okazał się dla Norweżki świetnym poligonem przekraczania horyzontów aktorskich możliwości. Gwarantuję, że w kilku momentach Armanda jej gra wywoła u was niemałą konsternację, a fanom jej nietuzinkowego talentu polecam też pokazywany na Nowych Horyzontach horror, o którym więcej informacji znajdziecie w dalszej części tego tekstu.
Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do Armanda. Fabuła filmu zaczyna się od próby rozwiązania przez władze jakiejś enigmatycznej szkoły następstw incydentu, który zaszedł pomiędzy dwójką sześciolatków. Spotkanie rodziców chłopców i personelu szkolnego szybko wydaje się tu dryfować w stronę plątaniny coraz to bardziej absurdalnych sytuacji, znanych m.in. z obrazów wspominanego już Rubena Östlunda. W pewnym momencie atmosfera jednak znacznie „gęstnieje”, zapowiadając tragiczne rozwiązanie konfliktu. I już, kiedy po godzinie seansu wydaje się, że formuła filmu utknie w konwencji post-Bergmanowskiej psychodramy i dziwacznej wariacji na temat konwencji dramatu sądowego, jego poetyka wykonuje kilka nowohoryzontowych wolt, które zapewne przysporzą festiwalowej widowni wielu gorących dyskusji w kolejkach przed seansami oraz w pobliskich klubach.
Zresztą niepokojących zapowiedzi tego zwrotu można już doszukiwać się od początku filmowej narracji, albowiem od razu towarzyszy jej sporo intrygujących elementów orbitujących wokół stopniowego kreowania brechtowskiego efektu obcości. Wznoszące się na coraz wyższe piętra polemiki dialogi przerywa na przykład kilka razy krwawiąca niespodziewanie z nosa postać, a panujące w budynku szkoły upały dają się odczuć wręcz haptycznie, dzięki ukazywaniu spoconych twarzy postaci oraz sugestywnej scenie z udziałem głównej bohaterki. Z kolei niespieszne ujęcia autorstwa Påla Ulvika Roksetha świetnie podkreślają duszny klimat długich i ciemnych korytarzy, piwnic, strychów oraz krętych klatek schodowych, każąc nam czasem zastanowić się, czy aby nie teleportowaliśmy się na chwilę gdzieś w rejony hotelu Panorama z pamiętnego Lśnienia (The Shining, 1980). Zresztą szkoła oraz portretujące ją, pełne brązów i ziarna zdjęcia, podobnie jak u mistrza Kubricka wydają się jakby żywcem wyjęte z innej epoki, choć w kilku scenach pojawi się tu niezbyt pasujący gadżet – telefon komórkowy – zakotwiczający czas akcji chyba w jakiejś alternatywnej współczesności.
Nadrealność drugiej części filmu będzie się oczywiście wiązać z często ogrywanymi w kinie nordyckim tematami przemocy, traumy, depresji oraz zbyt łatwych osądów. Wymykające się okowom realizmu zdjęcia przestrzeni szkolnych służą zaś psychologizacji emocji i decyzji bohaterów, a świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa (czasem racząca nas dyskretną elektroniką, kiedy indziej nieco jazzująca) skutecznie podsyca atmosferę poczucia osaczenia głównej bohaterki. Niebanalność kadrów i muzyki w filmie zauważono zresztą w Cannes. Armand jest bowiem drugim nordyckim dziełem, po Rekonstrukcji (Reconstruction) Duńczyka Christoffera Boe’a z 2003 roku, który zdobył nagrodę Caméra d’Or, stawiającą także na innowacyjność wizualną debiutów. Film otrzymał również nagrodę Prix de la meilleure création sonore za najlepszą ścieżkę dźwiękową, stworzoną przez Matsa Lida Støtena (wcześniej znanego z soundtracków do Thelmy i Najgorszej osoby na świecie) i kompozytorkę Ellę van der Woude.
Nieumarli, reż. Thea Hvistendahl
Osoby zachwycone aktorską grą Renate Reinsve oraz fani nieoczywistych pomysłów nordyckiego kina grozy spod znaku prezentowanego na Nowych Horyzontach w 2021 roku islandzkiego posthorroru Lamb (reż. Valdimar Jóhannsson) powinni się także wybrać na Nieumarłych. Dostrzeżony na festiwalach w Sundance i Goteborgu pełnometrażowy debiut Norweżki Thei Hvistendahl jest adaptacją jednego z opowiadań „szwedzkiego Stephena Kinga”, Johna Ajvide Lindqvista, którego nieszablonowa wyobraźnia dała kinu grozy takie intrygujące produkcje jak Pozwól mi wejść (Låt den rätte komma in, 2008) Tomasa Alfredsona czy Granica (Gräns, 2018) Aliego Abbasiego. Lindqvist, autor literackich pierwowzorów obu produkcji i współautor scenariuszy ich filmowych adaptacji zamarzył, aby adaptację niewydanej w naszym kraju powieści Nieumarli nakręcił Szwed, Kristian Petri, znany w Polsce z dokumentalnego Najpiękniejszego chłopca na świecie (Världens vackraste pojke, 2021). Projekt adaptacji podobno na kilka lat ugrzązł jednak w produkcyjnym piekle, ponieważ firma, której pisarz sprzedał prawa, chciała je odsprzedać Amerykanom, zamiast samodzielnie zająć się jego realizacją. Ostatecznie Petri zrezygnował więc ze stanowiska reżysera filmu. Kiedy zaś prawa autorskie wróciły do Lindqvista, ów odsprzedał je firmie Einar Film, która z kolei zatrudniła Theię Hvistendahl, twórczynię znanej wcześniej jedynie z dwóch obrazów krótkometrażowych oraz jednego filmu dokumentalnego.
Wielbiciele prozy Lindqvista podkreślają, że jego powieść ma rzekomo potencjał, aby dekonstruować konwencje dotyczące żywych trupów, podobnie, jak Pozwól mi wejść w istocie odświeżyło sposoby prezentowania literackich wampirów. Niestety moim zdaniem filmowej adaptacji zabrakło nieco odwagi do odejścia od kilku mało oryginalnych pomysłów z zakończenia. A przecież temat tajemniczych zmartwychwstań, potraktowanych w sposób mądrze odchodzący od „zombidalnej gorączki XXI wieku” odnajdziemy na przykład we francuskim serialu Les Revenants (2012-15) czy świetnej serii komiksowej Odrodzenia (Revival, 2012-17) Tima Seeleya i Mike’a Nortona.
Na pewno jednak film dobrze uzupełnia trzecią odsłonę literackiej „trylogii chłodu” Lindqvista. Nieumarli wchodzą też w ciekawy dialog ze wspominanym już Armandem. Film operuje bowiem dosyć podobną poetyką wizualną. Znów napotkamy tu ciemne, choć znacznie bardziej obskurne wnętrza (tym razem zabierające nas do raczej nieoczekiwanych w Norwegii blokowisk) oraz powolną, „chłodną narrację” – z bardzo oszczędnym stosowaniem dialogów. Nordycka odmiana slow-horroru ma też w sobie coś z klimatu niektórych filmów Bruno Dumonta, zwłaszcza pamiętnego Poza Szatanem (Hors Satan, 2011) i niesłusznie zapomnianej twórczości francuskiego ekstremisty Philippe’a Grandriueux, którego oszołamiające obrazy, takie jak Jezioro (Un lac, 2011) czy Nowe życie (La Vie nouvelle, 2002), gościliśmy kiedyś na Nowych Horyzontach.
Na wyróżnienie zasługuje wreszcie znakomita minimalistyczna, pięknie zbasowana ścieżka dźwiękowa, swoją hipnotyczną powtarzalnością przypominająca mi rozwiązania z klasycznego Coś (The Thing, 1982) Johna Carpentera. „Film w swej istocie opowiada o żałobie i tym, jak sobie poradzić z pustką, która pojawia się po stracie kogoś, kogo kochasz, a nieumarli są fizyczną reprezentacją tego tematu. Ale chodzi także o to, jak staramy się dbać o siebie i okazywać sobie miłość”, wyjaśniają twórcy tego nietypowego horroru. Tym samym jego fabuła wpisuje się po części w tematykę wspominanego Armanda. Co więcej, podobne rejony eksploruje także kolejna nordycka produkcja, którą zobaczymy na Nowych Horyzontach latem 2024 roku – tym razem trafiająca do Wrocławia (z krótkim międzylądowaniem w Cannes) prosto z Reykjaviku.
Jutro o świcie, reż. Rúnar Rúnarsson
W prestiżowej canneńskiej sekcji Un Certain Regard został również zaprezentowany islandzki film Jutro o świcie (Ljósbrot) Rúnara Rúnarssona. To czwarty pełnometrażowy obraz tego wielokrotnie nagradzanego twórcy. Rúnarsson zasłynął nominacją do Oscara za krótkometrażowy film z 2004 roku pt. Ostatnia farma (Síðasti bærinn). Jego tematyka odnosi się bezpośrednio do islandzkich produkcji kinowych z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, opowiadających o związkach starości z naturą (z Dziećmi natury Friðrika Þóra Friðrikssona z 1991 roku na czele). W filmie Rúnarssona po raz kolejny wykorzystano też antynomię starość–młodość oraz wieś–miasto. Ostatnia farma stawia jednak przede wszystkim widza w roli świadka dość drastycznego pożegnania głównego bohatera z wiejskim życiem.
Również fabuła pełnometrażowego debiutu Rúnarssona pt. Wulkan (Eldfjall, 2011), związana jest z temperamentem pewnego starego człowieka, choć tytuł filmu pośrednio odnosi się też do wybuchu wulkanu ulokowanego w archipelagu Vestmannaeyjar, którego erupcja zniszczyła wiele domów na wyspie. Wskutek tego tragicznego wydarzenia główny bohater zmienił się z człowieka morza w zgorzkniałego woźnego reykiawickiej szkoły. I dopiero niespodziewana choroba żony oraz postanowienie naprawy uszkodzonego kutra umożliwią szorstkiemu mężczyźnie emocjonalne otwarcie i porozumienie z wnukiem. To bardzo ważny wątek w dziele Rúnarssona, ponieważ Wulkan – okrzyknięty przez canneńską krytykę filmem o eutanazji – jest również polemicznym głosem w istotnej dla islandzkiego kina kwestii sporu pokoleń i walki tradycji z nowoczesnością. Dzieło Rúnarssona nieoczekiwanie udowadnia bowiem, że odnalezienie wspólnego głosu jest możliwe.
Kolejny obraz Rúnarssona Wróble (Þrestir) zdobył z kolei Złotą Muszlę na festiwalu w San Sebastián w 2015 roku. Islandzki reżyser, po dwóch udanych próbach zmierzenia się z problemami starości i konfliktu pokoleń, tym razem odszukuje bohatera swojego krótkometrażowego filmu Dwa ptaszki (Smáfuglar, 2008) i rozwija ciąg dalszy historii młodego Ariego. Na tej podstawie uważnie przygląda się procesom dojrzewania nastolatków na prowincji i powraca do znanego z Islandzkiej Wiosny Filmowej konfliktu ojciec–syn. W filmie nie tylko przyglądamy się niełatwym próbom porozumienia dwóch, złączonych więzami krwi, lecz prawie zupełnie sobie obcych ludzi, ale również znów odnajdujemy przejmującą wizję starości, wspólnie z bohaterami przeżywamy bolesną traumę, a także podglądamy dwie sceny odważnie naruszające seksualne tabu.
Natomiast trzeci, niepokazywany w naszych kinach pełnometrażowy film Islandczyka, Echo (Bergmál), otrzymał wiele nagród, m.in. w Lubece i Valladolid w 2019 roku, oraz był nominowany do Nagrody Filmowej Rady Nordyckiej. To najbardziej eksperymentalna produkcja w filmografii Rúnarssona. Reżyser prezentuje w niej widzom aż 56 scen z życia mieszkańców swojej ojczyzny, uchwyconych tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Obserwacyjny charakter filmu zwiastuje zaś ważką zmianę zachodzącą w autorskim stylu twórcy Wróbli, bo jego najnowsze dzieło podąża w podobnym kierunku. W pokazywanym w tegorocznej odsłonie sekcji Oslo/Reykjavik Jutro o świcie reżyser po raz kolejny powraca bowiem do świata osób dopiero wchodzących w dorosłe życie. Fabuła filmu koncentruje się na procesie przeżywania żałoby młodej studentki szkoły artystycznej. Tym razem procesy związane z bólem utraty oglądamy tu zarówno z perspektywy jednostkowej (postać głównej bohaterki), jak i poprzez reakcje jej grupy przyjaciół. To chyba najchłodniejszy z filmów Rúnarssona, czasem zbliżający się wręcz do ograniczonego spektrum środków wyrazu znanych z kina dokumentalnego. Twórca nie próbuje w nim eksponować czyichkolwiek poglądów czy oceniać jakiekolwiek postaw. To także film, który łączy z Nieumarłymi poruszające wykorzystanie muzyki chóralnej i niechęć do estetyzacji obrazu, paradoksalnie niewykluczające jednak wcale momentów poetyckiego namysłu.
Takie zresztą wydają się wszystkie trzy opisane tu produkcje – niejednoznaczne, zaskakujące i mogące wywoływać skrajne emocje. Splata je też w różny sposób eksponowany motyw traumy z powodu przedwczesnego odejścia bliskiej osoby. W czasie oglądania tych nowohoryzontowych propozycji co pewien czas nawiedzał mnie też duchologiczny powidok okresu Covid-19. Myślę, że wszechobecne w nich poczucie bolesnej izolacji, bezsilności i lęku w jakiś sposób wiąże się właśnie z próbą przepracowania przez kino grozy społecznej traumy doświadczenia lockoutu i pandemii.
W dość podobne rejony zabiorą nas również kolejne trzy obrazy wybrane do tegorocznej sekcji Oslo/Reykjavik. O kontekstach związanych z dokumentalną Naturalną dzikością serca (Ukjent landskap) Silje Evensmo Jacobsen, intrygującym norweskim Seksie (Sex) Daga Johana Haugeruda oraz kolejnej islandzkiej propozycji orbitującej wokół formuły kina grozy (Natatorium Heleny Stefánsdóttir) napiszę jednak nieco więcej w drugiej odsłonie tegorocznej korespondencji okołofilmowej z Oslo i Reykjaviku.
Sebastian Jakub Konefał