„Dla ludzi, szczególnie tych młodych, naprawdę nie ma w Chinach długoletnich perspektyw. Żyje się z roku na rok” – Mateusz Demski z Dwutygodnika rozmawia z jednym z najważniejszych chińskich dokumentalistów, Wang Bingiem, bohaterem jednej z tegorocznych retrospektyw.
Zhili to zupełnie wyjątkowe i specyficzne miasto, nawet biorąc pod uwagę ogół przemysłu tekstylno-odzieżowego w Chinach. Tylko w tym jednym miejscu działa około 20 tysięcy warsztatów krawieckich. Rocznie powstaje tam prawie półtora miliarda ubranek dla dzieci. To główny obszar produkcji odzieży dziecięcej w Chinach. Jest to zjawisko niezwykłe, ponieważ w innych prowincjach podobna produkcja, której również przez lata się przyglądałem, posiada scentralizowaną strukturę – skupia się wokół wielkich zakładów i hal fabrycznych, gdzie w jednym miejscu pracuje kilka tysięcy osób. Nie mógłbym, prawdę mówiąc, wejść do podobnego zakładu z kamerą i zacząć filmować w godzinach pracy. Żadne kierownictwo w Chinach nie wyraziłoby na to zgody. W Zhili struktury nadzoru, jako takie, nie istnieją. Cała produkcja ma charakter fragmentaryczny i niespójny, jest rozproszona między tysiące maleńkich firm rodzinnych i indywidualnych działalności, które są oderwane od nadzoru państwowego. Każda z nich jest zarządzana samodzielnie, choć gdyby zebrać je wszystkie razem, to skala nie odbiega w zasadzie od reszty kraju. Każdego roku w tamtejszych warsztatach zatrudnia się łącznie 300 tysięcy ludzi, którzy migrują tam z wiosek.
Od wielu lat miałem pragnienie, żeby przejechać przez mój kraj, przyjrzeć mu się i go sfilmować. Na pewnym etapie to wszystko się jakoś połączyło tematycznie. Swój pierwszy film, Po zachodniej stronie torów, nakręciłem w dzielnicy Tiexi w mieście Shenyang w północno-wschodnich Chinach, która niegdyś uchodziła za jeden z największych ośrodków przemysłowych w kraju. Lata 90. przyniosły jednak gospodarcze zmiany, dezindustrializację – fabryki w tamtych rejonach zostały zamknięte. Nawiasem mówiąc, po tamtym filmie – a więc od dwudziestu czterech lat – nigdy więcej nie otrzymałem wsparcia od chińskich firm produkcyjnych, żaden mój film nie był też w Chinach pokazywany. Niemniej z Shenyang przeniosłem się na zachód, gdzie zrobiłem Rów. Kolejnym przystankiem była prowincja Junnan na południowym zachodzie, tam znowuż nakręciłem Trzy siostry. Naturalnym kierunkiem wydawały mi się okolice Szanghaju. Nie znałem Zhili. Pokierowali mnie tam bohaterowie mojego innego filmu, Gorzki pieniądz, pracujący – nomen omen – w zakładach włókienniczych w mieście Huzhou. To miejsce było mi jednak obce. Spędziłem tam kilka lat z powodu czysto prowizorycznego: sam pochodzę z północy kraju, przez co styl życia tamtejszego regionu był dla mnie z początku absolutnie niezrozumiały.
Można by długo wymieniać, ale podstawowa różnica zawiera się tak naprawdę w języku. Jak pewnie wiesz, standardowy język mandaryński jest językiem urzędowym w Chinach, który obowiązuje w szkołach. Większość ludzi w kraju go oczywiście rozumie, ale nie jest wcale dla nich ważne, by posługiwać się nim płynnie. Wielu z nich na co dzień porozumiewa się między sobą lokalnymi dialektami. To może dziwnie zabrzmi, ale kompletnie nie rozumiem narzecza, którym posługują się moi bohaterowie (śmiech). W tych różnicach kulturowych nie ma jednak nic zaskakującego. W pobliżu Zhili znajduje się Hua Shan, jedna z pięciu świętych gór taoizmu. Każdy z Zhili doskonale zna to miejsce, niektórzy jeżdżą tam w weekendy, ale nie są w stanie zrozumieć mieszkających tam ludzi.
Cały tekst dostępny jest na łamach Dwutygodnika
Sprawdź program retrospektywy Wang Binga